DEKOMPRESOR /PRAWO #21: Gang Szpicbródki, czyli przedwojenna zorganizowana przestępczość.

Zapraszamy Was na opowieść o przedwojennych skokach na banki, palnikach acetylenowych, zeznaniach przed sądem, tunelach kopanych do skarbca przez wykwalifikowanych górników. O kodeksie honorowym i zorganizowanej przestępczości.

Stanisław Antoni Cichocki, ps. „Szpicbródka” (ur. ok. 1890)

Włamywacz-kasiarz, działający na terenie II Rzeczypospolitej . Pseudonim zawdzięczał starannie wypielęgnowanej blond bródce. Elegancki, wykwintny, znał kilka języków obcych.

Karierę przestępczą rozpoczął jeszcze w carskiej Rosji, był wychowankiem odesskiej szkoły kasiarzy, ale jego bezpośrednim nauczycielem był Wincenty Brocki, który zasłynął włamaniem do skarbca klasztoru na Jasnej Górze w 1909 roku. W wieku 17 lat brał udział w napadzie na jeden z berlińskich banków, o którym pisały obszernie gazety całej Europy. Jedną z bardziej spektakularnych akcji Cichockiego w tamtym czasie był podkop pod skarbiec Banku Azjatyckiego w Rostowie. Został aresztowany w Petersburgu. Aby uniknąć zesłania na Syberię, zdecydował się na współpracę z policją, na której zlecenie włamywał się do wskazanych mu kas po dokumenty. W następnych latach prawdopodobnie organizował włamania do banków na terenie Czechosłowacji, Litwy i Niemiec. W 1920 roku przybył do Polski, a już rok później był sądzony za planowany napad na kasę Banku Przemysłowców w Warszawie. Wkrótce potem porzucił napady, zostając doradcą i konsultantem technicznym innych włamywaczy, a jednocześnie prowadził bogate życie towarzyskie, przebywał w warszawskich środowiskach artystycznych, głównie kabaretowych i teatralnych; był także właścicielem kabaretu „Czarny kot”. W drugiej połowie lat 20. powrócił do napadów na banki. Był prawdopodobnie odpowiedzialny za napad na Bank Dyskontowy w Warszawie (1926), ale z braku dowodów nie został skazany, wzięto go jednak pod obserwację.

W 1927 roku Cichocki napadł na Państwowe Zakłady Graficzne w Warszawie, kopiąc kilkudziesięciometrowy tunel do skarbca. Został osadzony w więzieniu w Białymstoku. Organom ścigania nie udało się jednak zebrać przekonywujących dowodów winy samego Cichockiego, a on sam twierdził, że znalazł się na miejscu napadu przypadkiem. We wrześniu 1929 roku sąd apelacyjny przychylił się do odwołania obrońców, a Cichocki został zwolniony. Niemal od razu zaczął przygotowywać napad na Bank Polski w Częstochowie.

W 1930 roku przygotowania do napadu na Bank Polski w Częstochowie były na ukończeniu, ale środki na ten cel skończyły się. Gang zdobył je, napadając na zakład jubilerski w Warszawie. W trakcie śledztwa w sprawie napadu na jubilera odkryto u jednego z jego wspólników plany nowoczesnego bankowego sytemu alarmowego. Dzięki temu odkryciu skok na bank został udaremniony, a cała szajka aresztowana. Cichocki trafił do częstochowskiego aresztu, w którym pracował jako fryzjer. Dzięki przekupieniu niektórych strażników ubrany po cywilnemu Cichocki swobodnie opuścił areszt i wyszedł do miasta. Wkrótce po ucieczce napadł na Spółdzielczy Bank Kredytowy w Pabianicach, ale w 1932 roku został ponownie aresztowany. W trakcie procesu przyznał się do zamiaru napadu, ale dowodził, że piętrzące się trudności skłoniły go do rezygnacji z napadu. Ponadto istniały dowody, że nie brał udziału w napadzie na jubilera. Został jednak skazany na sześć lat więzienia, gdyż sąd nie przychylił się do jego tłumaczeń ws. rezygnacji z napadu, za to dołożono mu zarzut ucieczki z aresztu oraz napadu na pabianicki bank. Ostatecznie po odwołaniach i apelacji Cichocki wyszedł na wolność w kwietniu 1936 roku. W 1937 roku dokonał napadu na Bank Kredytowy w Warszawie. Ponownie został aresztowany i skazany na 4 lata więzienia.

Został zwolniony z więzienia w Sieradzu w 1939 roku, gdy wybuchła II wojna światowa. Dalej, przez obszar ZSRR dotarł do miejsca koncentracji Armii Andersa i z nią przedostał się do Iranu, a potem Afryki. Z punktu rozdzielczego został wysłany na pobyt czasowy do obozu Kaja. Dalsze losy nie są znane.

Bruderferain

Gdy mówimy o zorganizowanej przestępczości wspominamy zazwyczaj cosa nostrę, camorrę, jakuzę, ale tak naprawdę i Wilno może się „pochwalić” organizacją, która na początku XX wieku była kto wie czy nie silniejsza od tych włoskich i japońskich gangów w owym czasie. Bruderferajn. Jej początek, przypadający na styczeń 1911 roku, związany jest z dosyć nowatorskim jak na owe czasy pomysłem dwóch wileńskich włamywaczy — Saszki Lichtsohna vel Chany Bobkesa i Aarona Wójcika. Otóż postanowili oni stworzyć organizację, będącą swego rodzaju samopomocą tzw. błatnych. Każdy, kto należał do organizacji, mógł — w razie jakichkolwiek problemów z innymi przestępcami czy wymiarem sprawiedliwości — liczyć na jej pomoc i wsparcie. Już po trzech latach okazało się, że korzyści płynące z nieformalnej organizacji są tak wielkie, że przekształcono ją w zorganizowany gang. Poza tym każdy z gangsterów opłacał składki członkowskie w wysokości odpowiedniego procentu od wartości każdej „roboty” z których tworzono tzw „obszczak”. W razie wpadki rodzina przestępcy mogła liczyć na wsparcie z kasy-obszczaka Bruderferajn. Regularnie także opłacano z niej policjantów, sędziów, prawników i urzędników.

Bruderferajn była już wystarczająco silna w przeddzień wybuchu I wojny światowej. Z samopomocy włamywaczy i złodziei przekształciła się w organizacje wyspecjalizowaną w wymuszeniach, zastraszeniach i porwaniach.

Złote czasy dla wileńskiej mafii nastały dopiero w Litwie Środkowej oraz po przyłączeniu Wilna do Polski.

Bruderferajn (w tłumaczeniu z jidysz — „związek braterski” lub po prostu „bratniak”) liczył w tym czasie około tysiąca członków (sic!), znaleźli się w niej praktycznie wszyscy przestępcy w mieście. Doszło do tego, iż dla ogarnięcia tak wielkiej liczby ludzi i interesów szefowie organizacji założyli profesjonalną kancelarię. W specjalnym pokoju w mieszkaniu Lichtsohna trzymano kartoteki kupców i zamożniejszych mieszkańców Wilna, księgi rachunkowe, księgi przewinień, wykroczeń i zdrad poszczególnych członków organizacji oraz kasę pancerną z „obszczakiem”. Saszka Lichtsohn, nazywany przez kamratów Prezesem, szybko wysunął się na przywódcę organizacji. Bali się go zarówno zwykli mieszkańcy Wilna, jak i gangsterzy. Dla tych ostatnich nie bez znaczenia był fakt, że to on stał na czele mafijnego sądu, który dbał o porządek w szeregach grupy i eliminował zdrajców. „Przestępcy z ferajny, czyli zawodowcy lubili zaś bawić się w sąd. Urządzali procesy, na których obecny był sędzia, obrońca prokurator, przestrzegano też porządku rozprawy i kolejności wygłaszanych mów. Takie przedstawienia dawano zazwyczaj w tzw. knajpach morderców, ulubionych lokalach ferajny i dla wybranej publiczności. Kary, które jednak tam wymierzano, były jak najbardziej prawdziwe i dotkliwe. Czasem też, gdy aktorom nie chciało się grać, od razu przystępowano do obijania ofiary”.

Przestępcy z Bruderferajn napadali zarówno na kupców, jak i bogatych turystów, często brutalnie bijąc swoje ofiary, ale zabójstwa należały do rzadkości. Choć wileńscy gangsterzy byli uzbrojeni w rewolwery, bardzo uważali, aby w trakcie napadu nikogo nie zabić. Doskonale zdawali sobie sprawę, iż w razie wpadki grozi za to w Polsce „krawat”, czyli kara śmierci po przez powieszenie. Podczas napadów strzelano głównie w powietrze. Złodziei obowiązywał też swego rodzaju kodeks honorowy (tzw. „poniatija”). Szacunek należał się innym złodziejom, kobietom oraz… sąsiadom, których okradanie traktowane było jako wykroczenie przeciwko złodziejskiemu kodeksowi honorowemu. W 1924 roku przyszedł czas na Bruderferajn. Gangsterzy na podstawie wyroku mafijnego sądu zastrzelili złodzieja Elkę Gurwicza, który nie bał się przeciwstawić Prezesowi, nie chciał podporządkować się organizacji, a co gorsza nawet podobno z bronią w ręku rzucał się na członków zarządu Bruderferajn. Okazało się jednak, że Elka miał kumpli, którzy postanowili pomścić druha. Rozpoczynać wendettę przeciwko najpotężniejszej organizacji przestępczej II RP było kamratom Gurwicza, jak się w Wilnie mówi „nie s ruki”, więc sprawę załatwili mniej honorowo, ale za to skutecznie. Zasypali mianowicie wileńskich policjantów anonimami, w których szczegółowo wyjaśnili strukturę organizacji, jej skład, źródła dochodu, przestępstwa i plany, dając funkcjonariuszom dowody „na tacy”. W zaledwie kilka miesięcy wszyscy najbardziej prominentni działacze Bruderferajn trafili za kratki.

W 1924 r. Lichtsohn i Wójcik zostali skazani na kilkuletnie więzienie, a Wilno zostało podzielone pomiędzy mniejsze, rywalizujące ze sobą gangi. Lichtsohn i Wójcik wyszl na wolność na początku lat 30. i postanowili ponownie wrócić do gry. Tym razem jednak każdy na własną rękę, z własnymi ludźmi. Nie do końca wiadomo co między nimi zaszło w więzieniu, ale po opuszczeniu jego murów dwóch dotychczasowych kumpli, stało się śmiertelnymi wrogami. Z taką samą zawziętością starali się ponownie przywrócić sobie władzę nad miastem, jak i wysłać jeden drugiego na tamten świat. „Walka pomiędzy tyma dwoma bandami jest prowadzona na śmierć i życie i charakterem swoim przypomina walkę amerykańskich butleggerów Al-Kapone'a i slynnego Dżeka Diamondą, z tą tylko różnicą, że zamiast karabinów maszynowych, których używają amerykańscy butleggerzy, ich wileńscy koledzy używaja noży i rewolwerów" — pisało o tym łódzkie "Echo". Lichtsohn nie zawahał sie nawet podrzucić sześć granatów do popielnika pieca w mieszkaniu Wójcika. Na szczęście za nim Wójcik w piecu napalił do mieszkania weszła policja z orderem na przeszukanie pomieszczeń i znalazła granaty. Ostatecznie po wielu zamachach i strzelaninach szefem resztek Bruderferajn, nazywanych teraz „Złoty Sztandar", został niejaki Zelig Lewinson.

Zelig Lewinson i większość Bruderferajny została rozstrzelana w 1941 roku w Ponarach...

© materiały graficzne / myzyczne pochodzą od: